sobota, 26 października 2013

Plecy na jeża czyli emocje w muzyce

Jakie emocje może wywoływać muzyka? Radość, smutek, strach? Złość? Czy możemy wchłonąć emocje przekazywane przez autora piosenki? Czy te ciarki przechodzące po plecach to z przyjemności czy ze wstrząsu?

Pamiętam pierwsze prawdziwe muzyczne ciarki. Kiedy wsłuchałem się bardzo mocno w płytę Sigur Rosa "Agaetis Byrjun". Pamiętam jak wtedy czułem jak kręgosłup mi się wygina od tej muzyki a włosy na ręku stają dęba. Magia. Muzyka która wnikała w każdą cząstkę mojego ciała, wnikała do samego sedna duszy. Ale czułem to tylko jeden raz. Za pierwszym głębokim przesłuchaniem. Miałem wrażenie, że jak nie przestanę to się rozpadnę. Efekt był krótki, ale to było wstrząsające parędziesiąt minut.

Niedługo potem byłem też na koncercie Armii, trafił się on w okres mojej świeżej neofickiej fascynacji tym zespołem. Właśnie wyszła płyta nowa, mieli grać w Warszawie. Poszedłem tam sam. Z perspektywy czasu myślę, że tak było lepiej, bo mogłoby innym ludziom być wstyd. Darłem się. Płyta miała tydzień, a ja znałem wszystkie teksty. Została zagrana od początku do końca. Muzyka wdzierała się do mojej głowy jak czołg. Wyszedłem z dusznej sali tylko na chwilę by się napić. Koncert trwał 3 godziny. Zagrali wszystko co chciałem by zagrali. I wiele więcej, nawet to czego się nie spodziewałem. 3-krotne bisy dopełniły pełnię szczęścia. Dwa tygodnie chodziłem jakbym był naćpany.

Płyty potrafią też cieszyć, wzmacniać. Wiele razy śpiewałem sobie w głowie refreny z piosenek NDK albo uśmiechałem się gdy słuchałem pozytywnej wibracji Habakuka, Vavamuffin czy Akurat. Tańczenie w pokoju czy na ulicy nie było wtedy dla mnie niczym szczególnym. Chociaż ludzie dziwnie patrzyli.

Patrząc na to po paru latach można się zastanawiać, dlaczego tak muzyka wstrząsa. Przecież wielu muzyków tworzy ją zawodowo, bardziej jako rzemieślnicy niż artyści. Ale są i tacy którzy wylewają siebie na papier, płótno czy też na gitarę, bas, perkusję czy fortepian. Sprawiają, że czujemy to co siedzi w nich, przy okazji pobudzamy czasem tą część naszej duszy, która współgra z tymi emocjami. I wtedy płaczemy i za siebie i za niego. Nie lubię tego, gdy płyta jest smutna. Muzyka jest wtedy piękna, chyba najpiękniejsza jaka powstaje ale ciężko jest powstrzymać ją od tego, by nie rozdrapywała strupów na Twojej duszy.

Muzyka była zawsze dla mnie idealnym wyjściem do tego, by złe emocje odpłynęły. Czułem to, że gniew który jest zawarty w muzyce wnika we mnie i wypłukuje to, co siedzi w mojej krwi złego i niepotrzebnego. Oczyszczenie się za pomocą płyt Behemotha było przeze mnie kultywowane przez wiele lat. Potem przestałem, bo na dłuższą metę słuchanie muzyki której się nie rozumie jest bezsensu. Warczący bełkot utrudnia przeżywanie. A ja lubię wiedzieć co wokalista chce mi powiedzieć.

Dialog muzyk-odbiorca często jest zaburzony, bo artysta przecenia możliwości swojego odbiorcy. Dlatego często Ci najwięksi są rozumiani dopiero po latach, bo w końcu znajdzie się ktoś kto przetłumaczy to z języka artysty na język ludu. I wtedy już można stworzyć legendę.

A wy odnaleźliście już wspólny język ze swoim idolem?


wtorek, 22 października 2013

Radio czy nie radio?

Nie słucham radia. Ludzie mówią czasem,że szkoda, że warto, że tracę, że ucieka mi dużo muzyki. Moim zdaniem teraz większość muzyki jest promowana w internecie. Czy radio jako promotor muzyki ma jeszcze sens? Według mnie umiarkowany,  ale jestem w stanie zrozumieć tych, którzy zasłuchują się w codzienne audycje. Tylko co z  misją nakręcania trendów w muzyce? Kiedyś wszyscy chcieli być puszczani w Trójce. Albo w Radiostacji. Albo w  Bisce. Może teraz też jest to dla niektórych ambicja, ale według mnie prestiż radia spadł drastycznie. Co więc z listami przebojów? Patrząc ogólnie, to właściwie eterze listy przebojów jeszcze jako tako funkcjonują. Tylko jak to się ma do polskiego rynku muzycznego i sprzedawalności muzyki?

Obserwując listę OLiS-u, a także różne listy bestsellerów w sklepach,  można odnieść wrażenie, że radio nakręca muzykę, która się nie sprzedaje. Radio promuje przebój, tylko przebój nie jest wymiernym czynnikiem tego, czy cała płyta się sprzeda. W Polsce nie funkcjonuje sprzedaż singli.  Czemu więc ma służyć lista przebojów w radiu? Temu, żeby było wiadomo co jest popularne? Co warto ściągnąć?  Czy temu, by ludzie wiedzieli czego słuchają inni ludzie? Zastanawiam się nad tym, bo wiadomo, że we współczesnych czasach najwięcej zarabia się w muzyce na koncertach.Zespół jest od tego by grał na żywo, bo słuchanie czegoś nagranego to jednak co innego, niż wczuwanie się w występ. Przebój jest więc po to, by nakręcać publikę by Cię słuchała. Jednak co wtedy, gdy Twoja piosenka to efekt walki sztabu producentów, mikserów, masteringowców i innych magików? Może okazać się, że lepiej nie występować z tym na żywo. Na co komu wtedy ten przebój?

Radio jest dla mnie w dużej mierze pewną pamiątką dawnych dni. Nie uważam jednak, żeby było niezbędne do rozwoju muzyki czy jakiegokolwiek innego medium. Internet zeżarł  już większość miejsca na rynku, teraz ludzie prędzej dowiedzą się o czymś nowym z twittera niż z radia. Gdzie znaleźć pomysł na radio w tym wszystkim? Może, wzorem Polskiego Radia "Czwórka", przejść do telewizji? Albo zacząć nadawać razem z dźwiękiem i obrazem w internecie? Czy jest to jakaś szansa dla radia? Dużo pytań, mało odpowiedzi, nie wiemy przecież, jaki pomysł mają na radio ich twórcy. A tylu muzycznych znawców internet powinien pomieścić.

Co Wy sądzicie o radiu? Relikt przeszłości czy dalej wspaniała rzecz, która może rozwijać się i być konkurencją dla portali społecznościowo-muzycznych, blogów i Youtube?

piątek, 18 października 2013

Kupuję nową płytę

Szukanie. Każdy z nas czegoś szuka, a to szczęścia,  a to sukcesu, a to miłości albo pieniędzy. Bo podobno gonienie króliczka jest największą ludzką przyjemnością. Polemizować z tym można, ale nie o to mi chodzi. Bardziej chcę wam poopowiadać jak to jest z moim szukaniem muzyki. Bo przecież nie jest tak, że człowiek od razu wie co lubi. Czasem nawet można się bardzo zdziwić.

Opiszę wam teraz najczęściej stosowane przeze mnie metody szukania muzyki wszelakiej, które wykorzystywałem na przestrzeni tych około 10 lat kiedy słucham na poważnie:

1.Metoda "na okładkę"
Pierwsze wrażenie. Przychodzę do sklepu i patrzę  - piękna okładka. Jest inna, muzyka też może być dziwna na niej, ale w sumie mam wolną gotówkę. Kusi mnie. Patrzy. Ja patrzę na nią. I wtedy jest wybuch. I ręka wędruje do półki. I biorę. I kupuję. I potem w domu loteria. Będzie dobre albo będzie straszne. Póki co, nie było jeszcze żadnej tragicznej pomyłki.

2. Metoda "na najtańszą"
Kupowanie płyt skrajnie przecenionych, zespołów które w jakiś sposób znam, ale nie do końca kojarzę co to. Więc widzę taką płytę za 4 złote. Albo 6. No i kupuję. 10 sztuk różnych takich wydawnictw których wydawca już nie kocha. No i tu też loteria. Z jakiegoś powodu te płyty są takie tanie. No i tu już z wynikami jest gorzej, zwykle połowa płyt jest praktycznie tylko ozdobnikami na półce bo nie da się ich słuchać. Ale są perełki.

3. Metoda "na klasykę"
Czyli szukanie płyt najlepszych w historii. Internet jest pełen rankingów, cykli, opisów i opowieści o najlepszych płytach w historii. Potem trzeba tylko dostosować klasyczne albumy do swoich gust, guścików i preferencji. Rozczarowania są rzadkie. Ale nie wszystkie płyty spełniają oczekiwania.

4. Metoda "na opinie w internecie"
Czyli szukanie płyt dobrych po tym, jaką popularność osiągają na różnego rodzaju portalach muzycznych, gdzie ocenia się muzykę zarówno z pomocą recenzji redakcji, jak i ocen użytkowników lub robi się agregator recenzji w rodzaju portalu Metacritic. I tam szukasz wrażeń, potem możesz te wrażenia przełożyć na zakup. Ale to też ryzyko - musisz parę razy sprawdzić czy to co lubią tam podoba się Tobie. Jeśli tak, to raczej trafisz zawsze na coś ciekawego.

5. Metoda "na chybił trafił" 
Rzadko korzystam z tej metody. Jest podobna do metody na okładkę, z tym, że nawet nie zwracam uwagi na okładkę. Tylko kupuję. Bo jest. Bo stwierdziłem, że ta płyta będzie spoko. Że warto będzie słuchać. Można ją nazwać metodą "na intuicję". Kupuję coś w ciemno, potem wierzę w płytę. I udaje się. Oczywiście nie zawsze idealnie. Ale zwykle się udaje.

6. Metoda na "coś słyszałem"
To chyba najczęściej wykorzystywana przeze mnie metoda. Gdzieś słyszałem o jakimś zespole, coś tam gdzieś tam, ktoś mi coś powiedział, usłyszałem pół piosenki, potem sprawdziłem całą, zapomniałem, potem byłem w sklepie i stwierdziłem, że w sumie to jest to. I tak kupiłem większość płyt które mam. Tak w sumie zaczynałem przygodę.

A wy? Jak kupujecie płyty? Czy najpierw sprawdzacie zanim kupicie? Czy od razu kupujecie w ciemno? Bo to zespół ukochany, bo to chłopak co go widać w telewizji, bo kumpel mi polecił czy bo w internecie napisali? Piszcie, opowiadajcie.