wtorek, 7 stycznia 2014

Recenzyjnie: Opera - Opera


Kojarzycie Gawlińskiego? Na pewno kojarzycie. Taki chudy, wygląda jakby go w domu głodzili, śpiewał o Baśce z fajnym biustem i w ogóle znanym wokalistą jest. A nawet jak nie jego samego, to Wilki coś wam mówią. To powiem wam, że zanim Gawliński zaśpiewał o tym biuście niejakiej Barbary, był bardzo ciekawym muzykiem.

Zaczynał w połowie lat 80-tych z zespołem Madame, który razem z Made In Poland, Variete czy 1984 tworzył polską scenę zimnofalową. Polecam wyszukanie, można się zdziwić jakie rzeczy wtedy tworzył. Jednak zespół Madame się nie udał. Poza singlem i niewydana koncertówką, no i oczywiście występami w Jarocinie, zespół nie osiągnął szczególnego sukcesu. Rozpadł się. Gawliński tułał się trochę po różnych efemerycznych zespołach, mieszkał u Hołdysa, sukcesu nie było dalej widać. A tu pojawiła się szansa. Bo oto rozpadła się Republika. Ciechowski poszedł grać swoją muzykę, a pozostali stwierdzili, że też chcą dalej grać. No i stworzyli Operę. Najpierw śpiewał u nich Mariusz Lubomski, znany potem z piosenek poetyckich, ale też poszedł grać coś swojego. No i w orbicie zainteresowań panów z Torunia pojawili się właśnie Gawliński i Jacek Rodziewicz, klawiszowiec i saksofonista. I zaczęli grać, trochę koncertów zagrali, nagrali płytę ale nie zdążyli jej wydać bo się rozpadli. Chyba coś im nie grało. Znowu nie było sukcesu, wokalista musiał szukać dalej wrażeń aż stworzył Wilki. Ale to materiał na inną historię. Skupmy się na tej Operze.

Po 25 latach płyta została wreszcie wydana na CD. 20 lat po wydaniu kasetowym, dawno wyprzedanym i osiągającym horrendalne ceny na allegro.

Powiem szczerze, że zakochałem się w tej płycie od pierwszego przesłuchania. Tak jak uwielbiam piosenki Madame, tak zacząłem uwielbiać piosenki Opery. Od pierwszych dźwięków, magicznych , psychodelicznych ale i eleganckich wypływam w magię orientalnego, nowofalowego brzmienia. Orientaliczność wokalu Roberta, wraz z bardzo klimatyczną grą na klawiszach Rodziewiczach, płynącym basem  Kuczyńskiego i stonowaną, nie narzucającą się gitarą Krzywańskiego sprawia, że mogę słuchać tej płyty godzinami. To nie jest taka typowa nowa fala, to jest bardzo ciekawy, zimny alternatywny pop.
Trudno jest mi coś powiedzieć złego o tej płycie. Może to, że jest taka krótka.  Teksty Gawlińskiego zasługują na osobny opis. Jego fatalizm, fascynacja Biblią i apokalipsą, do tego ten wyczuwany wciąż Wschód. Gdy słucham „Komu moja twarz”, albo wykrzykuję wraz z wokalistą „Cały czas mówię do siebie”, gdy wczuwam się w magię jego głosu połączoną z tymi tekstami, poetyckimi i płynącymi wraz z muzyką… A potem na koniec chce skakać do „Ocali Cię Arka”…

Dawno nie słuchałem tak kompletnej płyty. Płyty, która według mnie jest całością, nie ma słabych momentów, ociera się o geniusz. Można powiedzieć, że przesadzam, ale wsłuchując się w tą płytę 10 raz można poczuć dreszcz. A dawno nie słuchałem jakiejś płyty przynajmniej 4 razy w tygodniu. Teraz nawet słucham jej 4 raz. Pod rząd. W ciągu jednej nocy. Tak brzmiącego Gawlińskiego słyszałem tylko w Madame. W pierwszych Wilkach magia jego głosu już  była słabo wyczuwalna, w solowych projektach, nagranych przecież raptem 4-5 lat później nie było już jej zupełnie. Ten człowiek był stworzony do tej muzyki. Ale niestety. Nie udało się osiągnąć sukcesu. A szkoda. Może dziś byłoby inaczej? I nie powstałaby ta nieszczęsna „Baśka”.