Kojarzycie Gawlińskiego? Na pewno kojarzycie. Taki chudy,
wygląda jakby go w domu głodzili, śpiewał o Baśce z fajnym biustem i w ogóle
znanym wokalistą jest. A nawet jak nie jego samego, to Wilki coś wam mówią. To
powiem wam, że zanim Gawliński zaśpiewał o tym biuście niejakiej Barbary, był
bardzo ciekawym muzykiem.
Zaczynał w połowie lat 80-tych z zespołem Madame, który
razem z Made In Poland, Variete czy 1984 tworzył polską scenę zimnofalową.
Polecam wyszukanie, można się zdziwić jakie rzeczy wtedy tworzył. Jednak zespół
Madame się nie udał. Poza singlem i niewydana koncertówką, no i oczywiście
występami w Jarocinie, zespół nie osiągnął szczególnego sukcesu. Rozpadł się.
Gawliński tułał się trochę po różnych efemerycznych zespołach, mieszkał u
Hołdysa, sukcesu nie było dalej widać. A tu pojawiła się szansa. Bo oto
rozpadła się Republika. Ciechowski poszedł grać swoją muzykę, a pozostali
stwierdzili, że też chcą dalej grać. No i stworzyli Operę. Najpierw śpiewał u
nich Mariusz Lubomski, znany potem z piosenek poetyckich, ale też poszedł grać
coś swojego. No i w orbicie zainteresowań panów z Torunia pojawili się właśnie
Gawliński i Jacek Rodziewicz, klawiszowiec i saksofonista. I zaczęli grać,
trochę koncertów zagrali, nagrali płytę ale nie zdążyli jej wydać bo się
rozpadli. Chyba coś im nie grało. Znowu nie było sukcesu, wokalista musiał
szukać dalej wrażeń aż stworzył Wilki. Ale to materiał na inną historię. Skupmy
się na tej Operze.
Po 25 latach płyta została wreszcie wydana na CD. 20 lat po
wydaniu kasetowym, dawno wyprzedanym i osiągającym horrendalne ceny na allegro.
Powiem szczerze, że zakochałem się w tej płycie od
pierwszego przesłuchania. Tak jak uwielbiam piosenki Madame, tak zacząłem
uwielbiać piosenki Opery. Od pierwszych dźwięków, magicznych , psychodelicznych
ale i eleganckich wypływam w magię orientalnego, nowofalowego brzmienia.
Orientaliczność wokalu Roberta, wraz z bardzo klimatyczną grą na klawiszach
Rodziewiczach, płynącym basem
Kuczyńskiego i stonowaną, nie narzucającą się gitarą Krzywańskiego
sprawia, że mogę słuchać tej płyty godzinami. To nie jest taka typowa nowa
fala, to jest bardzo ciekawy, zimny alternatywny pop.
Trudno jest mi coś powiedzieć złego o tej płycie. Może to,
że jest taka krótka. Teksty Gawlińskiego
zasługują na osobny opis. Jego fatalizm, fascynacja Biblią i apokalipsą, do
tego ten wyczuwany wciąż Wschód. Gdy słucham „Komu moja twarz”, albo wykrzykuję
wraz z wokalistą „Cały czas mówię do siebie”, gdy wczuwam się w magię jego
głosu połączoną z tymi tekstami, poetyckimi i płynącymi wraz z muzyką… A potem
na koniec chce skakać do „Ocali Cię Arka”…
Dawno nie słuchałem tak kompletnej płyty. Płyty, która
według mnie jest całością, nie ma słabych momentów, ociera się o geniusz. Można
powiedzieć, że przesadzam, ale wsłuchując się w tą płytę 10 raz można poczuć
dreszcz. A dawno nie słuchałem jakiejś płyty przynajmniej 4 razy w tygodniu.
Teraz nawet słucham jej 4 raz. Pod rząd. W ciągu jednej nocy. Tak brzmiącego
Gawlińskiego słyszałem tylko w Madame. W pierwszych Wilkach magia jego głosu
już była słabo wyczuwalna, w solowych
projektach, nagranych przecież raptem 4-5 lat później nie było już jej
zupełnie. Ten człowiek był stworzony do tej muzyki. Ale niestety. Nie udało się
osiągnąć sukcesu. A szkoda. Może dziś byłoby inaczej? I nie powstałaby ta
nieszczęsna „Baśka”.