niedziela, 29 grudnia 2013

Recenzyjnie: Reggaenerator Shark'a'taak - Rec. In Progress

Jak można mówić o solowym debiucie kogoś kto gra muzykę od 25 lat? A od 10 lat tworzy najbardziej znane trio wokalne polskiego reggae? No jakoś tak trudno. Ale kiedy gra się coś innego niż grało się dotychczas można się pokusić o nazwanie tego czymś nowym, świeżym. Tak więc Reggaenerator nagrał coś świeżego. Czego nie grał jeszcze wcześniej.

Kojarzycie Skindred? Takie pomieszanie metalu, punka, dancehallu i odrobiny elektroniki. Właśnie do tego zespołu najbardziej nawiązuje projekt wokalisty Vavamuffin. Są jeszcze fascynacje rap-metalowym Body Count, podobno też była tu Nirvana chociaż mi tu bardziej pachnie Beastie Boysami.
Chłopaki z Shark’a’taak się postarali. Płyta muzycznie jest na bardzo wysokim poziomie. Jest skocznie, z bardzo fajnymi, soczystymi riffami. Są kawałki bardziej hip-rockowe takie jak na przykład właśnie „Shark’a’ttak”, czy „Tommy Bad Gun”, rockowo-dancehallowe jak świetne „Saskerland” ze świetną harmonijką we wstępie, poprzez już cięższy klimat „Nie ma przebacz” , bardzo skoczne „Pretty Cool” czy punkowe „One Level Up”, kończąc na całkowicie regałowym „Olives’n’wine”. Sekcja rytmiczna pracuje bardzo mocno i dokładnie, wszystko jest świetnie wyprodukowane, czuć każde uderzenie perkusji i pociągnięcie struny basu. Kawał dobrej roboty.

Wokalowo i tekstowo jest tak jak przyzwyczaił nas Reggaenerator. Poprzeczka jest wysoko zawieszona, według mnie jest on jednym z najlepszych dancehallowych nawijaczy w kraju, wychodzi mu też bardzo dobrze nawijanie po angielsku, a z tym w Polsce jest w ogóle problem. Tekstowo jest fajnie. Bardzo lubię kawałek o Saskiej Kępie, ciekawe jest też „8 sekund”, dzięki której przyjrzałem się bliżej historii Mike’a Tysona. Historia o Tommym też jest fajna, ale moim faworytem jest dalej jednak jest genialne „Serce Beyonce”. Dawno nie słyszałem takiego fajnego kawałka w sumie o wszystkim. Jestem na tak.


Nie ukrywam tego, że za pierwszym odsłuchem odbiłem się od tej płyty. Może dlatego, że obiecywałem sobie za dużo. Chciałem by to był drugi Skindred tylko, że po polsku. Jednak stwierdziłem, że skoro już mam koszulkę zespołu, mam płytę, to tak łatwo się nie poddam. I płyta się pięknie rozwijała za każdym odsłuchem. Ja złagodziłem moje wymagania a ona zaczęła oddawać swoją moc. Bardzo fajna, pozytywna muza, dobra na zimowe wieczory, jako pewien przerywnik od klimatów reggae, bo czasem trzeba się trochę przebudzić. Dziękuję Sharkom za to!