wtorek, 25 maja 2010

Tape Five - Tonight Josephine

Nudny wieczór przy komputerze. Kolejna godzina mijająca na klikaniu a to na jednym portalu, a to na drugim, a to przejrzałem co mam w dokumentach. No bo dopiero 2 w nocy, po co iść spać?
Wtem na moje głośniki spływa swingowe błogosławieństwo. I wieczór przestał już być nudny.
Nogi same poderwały się do tańca i tak przez całą noc, aż w końcu zmęczony padłem na łoże.

Tape Five to niemiecki kolektyw muzyczny łączący elementy muzyki etnicznej, retro, jazzu i popu z taneczną elektroniką. Podobno są straszną podróbką Parov Stelara, ale ja sądzę, że jednak Tape Five jest do rozgrzania parkietu, a Parov do tego by z tego parkietu ludzi wygonić.

Płyta składa się z 12 piosenek, intra i intermezzo. No i jest tanecznie. Bardzo. Nogi od pierwszego kawałka same biegną na parkiet. A potem tupią jak płyta się skończy bo takiej muzyki rzadko jest dość.
Muzycznie jest jak w big-bandach. Sekcja dęta buczy aż miło, trzęsą się od perkusji szyby, klarnet dodaje temu eleganckich smaczków. A wszystko podbijane nowoczesnymi bitami, które sprawiają że swing znowu może być wspaniały i trafiać do dość ubogiej w tych czasach młodzieży i wygonić ich z electro-półświatka.
Wokalnie też jest znakomicie. Czwórka wokalistów znakomicie spisuje się w swoich kawałkach. Renda Boykin swoim silnym, bluesowo-jazzowym głosem roznosi piosenki na kawałki, Henrik Wager wspiera swoim śpiewem rozgrzewanie desek w tańcbudach, zaś Yuliet Topaz i Ian Mackenzie koją ale i kołyszą.
Płyta zawiera też dwa ciekawe smaczki. Jeden to, śpiewany przez wyżej wymienionego Iana, klasyk rockowy lat 70 czyli „Far Far Away” zespołu Slade, który zaskakuje ciekawą aranżacją na pograniczu swingu i rocksteady. A drugim smaczkiem jest motyw ze „Smurfów”, improwizowany i zagrany z przytupem.

Słuchajcie, jeśli potrzebujecie dobrej płyty która rozniesie wam parkiet to w ciemno zdobywajcie „Tonight: Josephine!”. Nie przekazują to szczególnych treści, nie ma tu wielkiego przekazu. Jest mnóstwo dobrej zabawy. Więc miłośnikom muzyki z przekazem, a także fanów jazzu opornych na nowinki przeganiam precz od tej płyty. Bo nie chcę widzieć skwaszonych min gdy znowu będę tańczył w metrze przy „Bad boy good man”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz